poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Przeprosiny

Chyba nie trzeba komentować tytułu, prawda?
Doskonale wiem, że zawaliłam sprawę. Nie było mnie bardzo długo, choć obiecywałam, że wrócę do tej historii. Okazało się, że nieco mnie to przerosło: konkurs, nauka, a potem wakacje, które całe przeleżałam albo na kanapie albo na plaży. Dopiero teraz tak naprawdę biorę się za pisanie, choć nie jest to historia, którą zaczęłam publikować tutaj. Podejrzewam, że tej nie skończę lub przyjdzie mi na nią ochota jeszcze za jakiś czas. Za to właśnie przepraszam wszystkich czytelników, osoby, które śledziły każdy nowy post.
Na koniec chciałam już tylko powiedzieć, że mam w planach coś, co mogłoby się spodobać fanom Igrzysk Śmierci. Tym razem jednak coś innego. Pytanie tylko czy wypali i czy ktoś będzie ją w ogóle zainteresowany. Narazie niczego nie obiecuję, tylko biorę się do pracy. Wolę zawsze napisać kilka rozdziałów do przodu. Od września zaczynam szkołę średnią, więc podejrzewam, że nie zawsze będę miała wystarczającą ilość czasu, żeby coś napisać. Zobaczę co wyjdzie z mojego nowego (mam nadzieję niesłomianego) zapału.
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy czytali i odwiedzali bloga i pozdrawiam. :*

niedziela, 3 marca 2013

360 dni do Głodowych Igrzysk



Już na wstępie chciałabym z całego serca podziękować wszystkim czytającym - tym, co byli od początku i tym, którzy czytają od niedawna, tym, co komentują i tym, co czytają z anonima. To dzięki wam nadal mogę kontynuować tą historię. Kocham was i mam nadzieję, że nadal będziecie tak licznie odwiedzać tego bloga. <3


Cato

               Już odkąd skończyłem 10 lat uważałem, że na świecie nie ma nic lepszego niż zimny prysznic, gdy po kilkugodzinnym, porannym biegu wracałem do domu. Pierwsze spotkanie lodowatych kropli z rozpaloną skórą wprawiało ją w drżenie, serce jakby stawało, a zaraz potem zmniejszało ilość uderzeń na minutę. Trwało to dosłownie chwilę – ciało dość szybko zaaklimatyzowywało się, a mięśnie rozluźniały. Potem czułem już tylko jak woda chłodzi mnie od głowy do stóp, a całe zmęczenie znika w cudowny sposób. Przynajmniej na kilka minut…
 - Tegoroczni trybuci to istna zagadka dla Kapitolińczyków. Trudno powiedzieć o nich cokolwiek konkretnego, poza kilkoma faktami – odezwał się prezenter telewizyjny akurat w chwili, gdy wychodziłem z łazienki. Dzień ledwie zdążył się zacząć, a my już byliśmy faszerowani propagandą. – Weźmy pod lupę Ronie Hayes i Horne’a Greenlaw z Pierwszego Dystryktu. Ona ma 15 lat, jest jedynaczką, a jej rodzice… - rozpoczął swój wywód mężczyzna o ogniście rudych włosach. W sumie to nie tylko to przywodziło na myśl płomienie – cała fryzura była postawiona na dziwny żel, a pomiędzy płonącymi kosmykami, prześwitywały żółte pasma. Do tego pod jego lewym okiem można było zauważyć tatuaż, który kształtem przypominał iskry. Ubrano go w ciemny garnitur i krawat dopasowany do fryzury. Brakowało jeszcze pomalowanych ust, żeby mógł stać się żywą pochodnią.
 - …poszła do szkoły rok wcześniej w porównaniu do swoich rówieśników… - Zarejestrowałem jeszcze ostatnie słowa, gdy do moich uszu dobiegł plask gołych stóp uderzających o drewno. Wyjrzałem na korytarz, po którym wolno szedł Potworek. Widać było, że ranek to nie jej ulubiona pora dnia – wydawała się nienaturalnie blada, mrużyła oczy, a odrobinę za duża piżama niemalże spadała z chudych ramion.
Niespodziewanie zatrzymała się przed wejściem do salonu. Spojrzała na mnie, zamrugała kilka razy, a potem zerknęła w stronę telewizora. Byłem niezmiernie ciekaw, jak wielki chaos panował wtedy w jej głowie. Nawet wpadłem na proste, ale podchwytliwe pytanie, które w tamtej chwili mogłem jej zadać i bez najmniejszych wyrzutów sumienia, polepszyć sobie nastrój. Ale nie zrobiłem tego:
 - Idź do kuchni – powiedziałem, jednocześnie sprawiając, że wróciła na ziemię. Nitya spojrzała na mnie, jakby dopiero zauważyła, że nie jest sama, lecz nie ruszyła się z miejsca. – Śniadanie już stoi.
Zabawne, jak bardzo człowiek uzależniony jest od rzeczy materialnych. Gdyby nie one, kilka dni i zniknąłby z tego świata. Już na sam dźwięk słowa „jedzenie” reaguje jak zwierzę – ślini się, niecierpliwi, wygląda posiłku lub pędzi do stołu niczym na komendę.
Cóż, 11-latka może i nie biegła, ale po moich ostatnich słowach, znowu zaczęła normalnie funkcjonować.
***
                Nasz dystrykt składał się z kilku mniejszych wiosek, każdej położonej w pobliżu kopalni, oraz jednej większej, gdzie odbywały się najważniejsze święta. Oddzielały je górskie łąki oraz lasy, wzdłuż których wydeptano specjalne drogi, aby ułatwić przemieszczenie się po Dwójce.
Niemalże na drugi koniec naszej dzielnicy udało nam się dostać po półtoragodzinnym marszu. To był i tak całkiem niezły wynik – biorąc pod uwagę Potworka, który już po 20 minutach narzuconego przez mnie tempa ledwie mógł powłóczyć swoimi krótkimi nóżkami. Najeżdżanie jej na ambicję sprawiało mi wielką przyjemność, (i jednocześnie usprawniło przebieg spaceru), dlatego nawet nie zauważyłem, gdy stanęliśmy przed domem dziadków.
Nie był to jakiś wyjątkowo ładny czy nowoczesny budynek – raczej jeden z tych, które można spotkać wszędzie: kamienna piwnica z otworami wystającymi nad linię ziemi, parter osłonięty szarymi cegłami, niski, spadowy dach pokryty ciemnymi dachówkami oraz komin, z którego buchały gęste kłęby dymu. Nie mieli oni ani własnego ogródka ani tarasu – wystarczały przestronne okna skierowane na południe, skąd roztaczał się wyjątkowy widok.
Bez pukania, dzwonienia dzwonkiem lub innych zbędnych ceregieli weszliśmy do środka. Od progu przywitała nas ta dziwna atmosfera, jaką mają w sobie domy dziadków. Z kuchni do nosów docierały cudowne zapachy przypraw i smażonego mięsa, obiecujące prawdziwy, domowy posiłek.
Nitya tylko zdjęła buty w przedsionku i z krzykiem „Już jesteśmy” pobiegła do kuchni, gdzie prawdopodobnie urzędowała babcia. Ja sam od razu przeszedłem do salonu. Oczekiwałem, że dziadek już tam będzie, ale tak nie było. Podejrzewałem, iż zaraz wróci – odkąd przestał być mentorem stał się typem domownika, który wychodził tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał.
Rozsiadłem się w jego ulubionym szerokim fotelu z masą poduszek pod plecami. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i po raz kolejny stwierdziłem, że podobała mi się atmosfera, jaka panowała w całym domu. Czułem się tam zupełnie inaczej niż w domu, choć nigdy nie powiedziałem tego na głos.
 - Oto wszystkie informacje, jakie do tej pory udało nam się zgromadzić na temat tegorocznych trybutów – I znów ten sam płonący prezenter próbował przytrzymać oglądających przed telewizorami. Jego uśmiech był tak samo sztuczny jak reszta ciała, co tylko pogarszało ogólne wrażenie. Z pewnością jedynymi śledzącymi jego relacje byli Kapitolińczycy, którzy mogli na niego patrzeć bez większych problemów. – Już za 2 dni odbędą się oficjalne wywiady z rodzinami walczących, a potem coroczne rozmowy z Caesarem Flickermanem. Serdecznie zapraszamy! – rzucił rozentuzjazmowany i po chwili obraz przełączył się na dymiące gruzy Trzynastego Dystryktu. W czasie Głodowych Igrzysk nawet częściej niż zwykle władze przypominały nam o tym, co może nas spotkać, jeśli się im sprzeciwimy.
 - Nie wyglądasz, jakbyś palił się do poszukiwania pracy – zarzucił mi niskim, odrobinę zachrypniętym głosem dziadek, który dopiero dotarł do salonu. Uśmiechnąłem się pod nosem, wstałem i mocno uścisnąłem jego rękę. Spojrzałem mu w oczy – żywe, przeszywające aż do kości o jasnoniebieskich tęczówkach. Pomimo swojego wieku nadal był silnym i energicznym człowiekiem. Czułem jak coraz intensywniej jego palce naciskały na moją dłoń i odpowiedziałem mu tym samym. Chwilę potem zaśmiał się na głos i puścił mnie. Wskazał sofę obok swojego fotela.
 - Wreszcie raczyłeś pokazać się publicznie, co? – zagadnął. Oczywiście miał na myśli mój nieudany występ na dożynkach. Wiedziałem, że się ze mną droczy, bo tak naprawdę większość już o tym zapomniała, a nawet jeśli nie, nie odważyliby się jakoś tego okazać.
 - Daj spokój – zbagatelizowałem sprawę. – Teraz muszę się skupić na znalezieniu czegoś dla siebie, a nie na tym, co było – stwierdziłem. Dziadek pokiwał głową ze zrozumieniem. Po chwili znów się odezwał:
 - Nawet gdybyś w tym roku został trybutem, mamie i tak nie byłoby łatwo. Tylko dołożyłbyś jej zmartwień.
Przewróciłem oczami, bo miałem nadzieję, że chociaż on już odpuścił sobie tą kwestię. Dlaczego nie rozumieli, że ten argument mnie nie przekonywał? Przecież on mógłby jej pomóc, wspierać – jakoś wytrwałaby ten miesiąc, czy nawet mniej. Chodziło tylko o wygraną. Dzięki niej nasze życie stałoby się lepsze.
W dodatku dziwiła mnie jeszcze jedna sprawa – dziadek był zwycięzcą. Powinien świetnie zdawać sobie sprawę, jak wiele korzyści płynie z wygranej Igrzysk, próbować przekonać mamę, że będzie dobrze, a tu zero pomocy z jego strony.
 - Już przerabialiśmy ten temat. Razem ze mną stwierdziłeś, że najwięcej uda się zdziałać w ten sposób, a… - Nadal broniłem swego, ale tamten nie dał mi dokończyć.
 - Tak, wiem, ale ty chyba zapomniałeś, że to niesie ze sobą również konsekwencje. No i przecież wcale nie musisz wygrać. – Ostatnie zdanie wypowiedział o wiele ciszej. Nic nie powiedziałem tylko pokręciłem głową. Nie po to przygotowywałem się przez tyle lat, aby pojechać tam i zginąć. Nie dlatego tak ciężko pracowałem. – No dobrze – koniec tematu. Chciałem powiedzieć ci, że udało mi się znaleźć dla ciebie pracę.
Spojrzałem na niego wyczekująco. Wreszcie powiedział coś, co naprawdę mnie zainteresowało. Już od jakiegoś czasu szukałem zatrudnienia gdziekolwiek, byle tylko zarabiać. Do tej pory spotykałem się z odmowami, ale mój dziadek był Tryumfatorem – miał więcej znajomości i jemu odmawiał rzadko kto.
 - Będziesz pracować w kamieniołomach niedaleko stąd – mówił, patrząc prosto na mnie. – Jesteś duży i silny, więc na pewno dasz sobie radę. Jest tylko jedna sprawa: nie przyjmują nikogo, kto nie skończył 16 lat, więc zaczniesz dopiero w lutym. Do tego czasu musisz jakoś wytrzymać.
 - Jasne. – Pokiwałem głową na znak zrozumienia. Po chwili położyłem swoją dłoń na jego chudym ramieniu. Może i nie byłem najlepszy w okazywaniu wdzięczności czy jakichkolwiek innych uczuć, ale ten gest był szczery i wiedziałem, że dziadek to zrozumie. – Wielkie dzięki.
Po chwili zabrałem rękę. Z kuchni dochodziły do moich uszu szepty babci i Nityi. Śmiały, ale nie mogłem usłyszeć dlaczego. Starszy pan, w między czasie, sięgnął po gazetę leżącą na stole. Zostało jeszcze trochę czasu do obiadu, a nie miałem, co robić. Rozejrzałem się po niedużym salonie: zielone ściany, meble w barwie wiosennej trawy. Na tyłach stała sofa i fotel, a przed nimi telewizor położony na wysokiej szafce, gdzie obok stały książki. Mój wzrok skupił się pobliskiej na komodzie zbudowanej, tak jak reszta mebli, z jasnego drewna, na której ustawiono zdjęcia dzieci i wnuków. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak wiele dwójka zamieszkująca ten dom robiła dla nas. Może i brzmi to ckliwie, ale naprawdę tak było. Obydwoje za wszelką cenę usiłowali załatać dziurę, jaką spowodowała utrata ojca.
***
                Kiedy późnym wieczorem wróciłem z hali, byłem tak zmęczony, że zaraz po wzięciu prysznica, położyłem się spać. Po rozmowie z dziadkiem stwierdziłem, że nie mogę przestać trenować, dlatego zaserwowałem sobie intensywny trening. Uznałem, że jeśli w tym roku nie udało mi się dostać na Igrzyska, mogę teraz doszlifować swoje umiejętności i wyeliminować braki. Nie chciałem marnować ani chwili.
Ledwie przyłożyłem głowę do poduszki, sen otulił mnie jak ciepła kołdra, dając poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Okazało się, że to tylko maska, pod którą schował swoje prawdziwe oblicze.
Znów stałem przy stanowisku rzucania noży, jednocześnie obserwując niską brunetkę. Każdy jej ruch był idealnie wyważony, doskonale czuła swoje ciało i wiedziała, jak ma rzucać. Patrzyła prosto przed siebie, a broń zawsze trafiała w cel. To było niewiarygodne. Miała świetne oko.
Wtedy się odwróciła. Lekko skonsternowana, spojrzała na mnie swoimi ciemnymi oczami. Zaraz potem nieoczekiwanie na jej twarz wstąpił pewny siebie uśmiech. Uniosła wysoko brwi i obracając broń w dłoni, ruszyła na mnie.
Czułem na plecach ciężar mieczy, które znalazły się tam cudownym sposobem, jednak nie mogłem po nie sięgnąć. Okazało się, że w ogóle nie mogę poruszać kończynami. Nie wiedziałem, co się dzieje. Jedyna rzecz, jaka wtedy do mnie docierała to fakt, że Clove coraz bardziej się zbliżała.
Zmarszczyłem brwi. Musiało być jakieś wyjście. Niestety, spanikowany umysł nie mógł skupić się na niczym innym, poza widokiem dziewczyny. Weź się w garść, Cato! – nakazywałem sobie, ale serce nadal waliło jak młotem. Zimny pot wypływał na moją skórę. Czy właśnie takie uczucia towarzyszyły człowiekowi wydanemu na śmierć?
Gdy była już pół metra ode mnie, zauważyłem, że to nie siostra Daniela. Kobieta miała jasne blond włosy i mocne rysy. Zielone tęczówki patrzyły z rządzą krwi. Na jej twarzy gościł grymas zwycięstwa.
Jednym ruchem udało jej się popchnąć mnie na podłogę. Zaraz potem, siedząc okrakiem na brzuchu, jedną ręką pochwyciła moje dłonie, a drugą wyciągnęła w stronę klatki piersiowej. Ostatni raz spojrzała mi prosto w oczy. Potem przyłożyła ostrze i zaczęła wycinać litery w ciemnej koszulce.
Miałem wrażenie, że każdy fragment mojego ciała wyje z cierpienia. Nigdy jeszcze nie czułem tak wielkiego bólu. Krew wylewała się naczyń krwionośnych i rozlewała na bluzce, tworząc ciemne plamy. Wszędzie rozchodził się metaliczny zapach, który zaczynał dusić i drażnić zmysły. A to był dopiero początek.
W pewnym momencie straciłem przytomność, a gdy ją odzyskałem, zapragnąłem, żeby to wszystko się skończyło. Czerwone morze wylało się już poza obszar mojego ciało i strumieniami rozchodziło na podłodze hali. Gdy to zobaczyłem, krzyknąłem ze strachu. Kobieta spojrzała na mnie, jakby nie rozumiejąc, o co chodzi. W końcu podniosła się i z góry patrzyła na swoje dzieło.
 - Nadal chcesz zostać trybutem, synku? – zapytała z uśmiechem mama. Chwilę potem to wszystko zmieniło się w czarną plamę nicości.

Tak, wróciłam z nowym rozdziałem. Już po konkursie, ale nadal jestem na etapie nadrabiania zaległości, co nie znaczy, że nie mam czasu pisać. Wiem, że bardzo długo czekaliście na ten rozdział i za to chcę przeprosić. Myślę, że od tej pory będę wrzucała coś nowego co 2-3 tygodnie.
Obiecałam sobie, że zaległości na waszych blogach nadrobię dopiero, gdy wrzucę swój. Za kilka minut możecie spodziewać się moich komentarzy.
Co do rozdziału - nie wiem, co o nim myśleć. Przede wszystkim - pewnie jest tam sporo literówek (jestem mistrzem w ich robieniu), ale nie mam siły ich na razie poprawiać. Spróbuję za kilka dni. Najbardziej ciekawi mnie wasza opinia o końcówce. Mam wrażenie, że trochę przedramatyzowałam, opisałam to zbyt mało obrazowo... Ale może tylko mi się tak wydaje?
Na koniec poproszę jeszcze o głosowanie w ankiecie, bo to dla mnie dość ważne! :)

czwartek, 31 stycznia 2013

364 dni do Głodowych Igrzysk



 Clove

                Był głupi, skoro nie wiedział, że tak łatwo się nie dam. A może po prostu chodziło o to, że wtedy jeszcze nie znaliśmy się zbyt dobrze? Wydawałam mu się słabą dziewczynką, kolejną łatwą ofiarą, którą szybko zniszczy? Nie wiem i nie będzie mi dane dowiedzieć się tego. Mimo to, nic nie usprawiedliwi jego zachowania. Chciałam nigdy mu tego nie wybaczyć, zachować urazę aż po grób, ale nie do końca mi się udało. Dlaczego? Nie będę wybiegać tak daleko w przyszłość.
                Widziałam jak gwałtownie stanął i spojrzał przed siebie. Czułam adrenalinę, która wraz z krwią rozlewała się po całym ciele, bo wiedziałam, co zaraz nastąpi. Wszyscy mówili, że z nim się nie zadziera albo jeśli już to zrobisz, musisz być na tym samym stopniu drabiny. On był na jej szczycie, a ja na początku. I co z tego? Nigdy nie liczyły się dla mnie żadne głupie podziały, a w tamtej chwili już tym bardziej. Miałam swój honor i szacunek, i nie zamierzałam pozwolić komukolwiek tak się traktować.
Odwrócił się w moją stronę. Spojrzenie miał jasne, jeszcze nad sobą panował. Zaczął iść prosto na mnie, przyśpieszając z każdym krokiem. Nie wiem, dlaczego, ale miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu, a jego ruchy stawały się coraz wolniejsze. Cóż… To tylko moje wyobrażenia. Przez nie nawet nie zauważyłam, kiedy stanął naprzeciw.
Musiało to dość zabawnie wyglądać. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów, a nawet nie mógł zmierzyć się ze mną spojrzeniem, bo byłam o ponad głowię niższa. Lecz Cato znalazł na to sposób. Chwycił mnie za kołnierz bluzki i podniósł na wysokość swoich oczu. Uśmiechnął się, najwidoczniej zadowolony z efektu, jaki udało mu się uzyskać.
 - Mówisz, że chcesz wojny? – zapytał słodko, przekrzywiając głowę na bok. Nie spuszczał ze mnie ani na chwilę wzroku. Czułam jak jego lodowate tęczówki wwiercają się we mnie, nakłuwając ciało miliardem lodowatych szpilek. Oczywiście ja również odważnie na niego patrzyłam. Chciałam odpowiedzieć mu słowami, ale utrudniało mi to położenie, w jakim się znalazłam, więc usiłowałam zrobić to w taki sposób. Najwyraźniej nie uzyskałam zamierzonego efektu.
Po dłuższej chwili westchnął teatralnie i najzwyczajniej w świecie puścił mnie. Niestety, nie był to taki rodzaj wypuszczenia, jaki bym preferowała. Przez kilka sekund leciałam jeszcze w powietrzu, aby na koniec z głośnym hukiem upaść na podłogę. W dodatku dość niefortunnie, bo na stopy. Coś chrupnęło w jednej z kości, a ja syknęłam z bólu. Chwilowo nie liczyło się nic oprócz niego. Promieniował na całe nogi i sprawiał, że nie mogłam się ruszyć. Zacisnęłam usta i spróbowałam go zignorować, lecz okazało się to trudniejsze niż myślałam. Czułam, że każdy mięsień, a okazało się, że jest ich znacznie więcej niż uczyłam się do tej pory, wyje z cierpienia.
Ale jego to nie obchodziło, bo jeszcze nie skończył. Musiał pokazać, że przygniótł mnie do podłogi na tyle, że już przez długi czas nie wstanę. Inaczej nie mógłby nazywać się Zawodowcem.
Kucnął niebezpiecznie blisko, naruszając moją prywatną przestrzeń. Byłam tak wściekła, że najchętniej rozszarpałabym go gołymi rękami, z uśmiechem patrzyła jak wije się u moich stóp, ale wtedy starałam się skupić na bolącej kończynie, a raczej na tym, żeby o niej nie myśleć.
 - Masz szczęście, Piegusie – wyszeptał mi do ucha, przez co mimowolnie wzdrygnęłam się. Nie bałam się go. To była reakcja na jego ciepły oddech, który owionął moją skórę. – Dziś dzień dobroci dla zwierząt i udam, że nie widziałem tego noża. Następnym razem nie ujdzie ci to tak gładko – zakończył i wstał. Słyszałam jak się śmieje, ale co mogłam zrobić? Zostałam upokorzona, a i tak nie mogłam się podnieść. Z resztą – gdybym teraz zareagowała, tylko potwierdziłabym, że jestem zwierzęciem. A nie byłam.
***
                Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się dojść do domu. Może wystarczył fakt, że był blisko, a może, że wmawiałam sobie, iż nic mi nie jest? Trudno powiedzieć, ale pewnie oba miały na to niemały wpływ. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdybym utknęła gdzieś w trakcie drogi.
Gdy zamknęłam za sobą drzwi, poczułam ogromną ulgę. Przebrnęłam już prawie przez wszystko – zostało mi tylko opatrzenie kończyny i pozostanie w swoim pokoju do końca dnia. Szkoda tylko, że aby to zrobić musiałam przejść obok salonu, w którym od rana stacjonowała mama z Hectorem oraz Blyem.
Chciałam to załatwić bez większego rozgłosu, ale uwadze rodzicielki nie umknął mój nowy sposób chodzenia. Pomimo tego, że była zaabsorbowana telewizorem, zwróciła na mnie uwagę, jak przystało na matkę. Zmarszczyła brwi, pewnie zastanawiając się, czy dobrze widzi, że kuleję. Tak, tak – rzeczywiście mój chód nie należał wtedy do najzgrabniejszych, jednak bardziej liczyło się dla mnie wymyślenie usprawiedliwienia tego zjawiska.
Może i to głupie, że czasem ich okłamywałam, ale co zrobić, gdy ma się ojczyma przekonanego o niewinności własnego dziecka? Prędzej czy później i tak większość win spadała na mnie, a tym sposobem mogłam zaoszczędzić czas, który Hector przeznaczał na wykład o kłamstwach. Szkoda, że nie wiedział, jaki naprawdę potrafił być jego syn. Trochę mi go żal, bo czułam, że ta naiwność go zgubi i w końcu otworzy oczy. Jednak wtedy może być już za późno.
 - Co z twoją nogą? – zapytała spokojnie. Nawet na nią nie spojrzałam. Stanęłam na palcach i wyciągnęłam dłoń po apteczkę stojącą w głębi szafki kuchennej. Zaczęłam przeglądać jej zawartość, jednocześnie w duchu wymyślając całą masę bezsensownych odpowiedzi.
 - Trochę przesadziłam podczas treningu – stwierdziłam, wyciągając maść i bandaż. Mama zabrała mi obie te rzeczy i poprosiła, abym usiadła przy stole. Najwyraźniej miała wtedy bardzo dobry nastrój i nie chciała go sobie zepsuć próbą wyciągnięcia ode mnie jakichkolwiek informacji na temat dzisiejszego dnia. Tym lepiej dla mnie – mogłam z całkiem czystym sumieniem przeleżeć resztę dnia u siebie w ciszy oraz spokoju.
 - Co się stało? – zapytał zaciekawiony ojczym, wchodząc do kuchni. Wystarczył jeden rzut oka na rodzicielkę, która układała moją kończynę w różnych pozycjach, sprawdzając, czy nie jest złamana, aby stracił nami zainteresowanie. Chociaż nie do końca. – Clove, powinnaś bardziej na siebie uważać. Może i dla ciebie wystarczy jeden tryumfator w rodzinie, ale przecież zawsze mogłabyś…
 - Hector, nic już nie mów – przerwała mu od razu żona, jednocześnie kręcąc głową. Nigdy nie chciała, żebym wzięła udział w Igrzyskach, co więcej: nawet nie dopuszczała do siebie takiej myśli. Przy niej nie można było wspominać o arenie, na której miałabym walczyć.
 - Skoro jesteśmy przy tym temacie to pamiętaj, że dziś parada – zwrócił się jeszcze do mnie, posłusznie zmieniając temat. Zaraz potem powrócił do salonu.
Jakbym śmiała zapomnieć o kolejnym ważnym wydarzeniu w życiu Daniela! To było wręcz niemożliwe, gdy przy każdej nadarzającej się okazji przypominał wszystkim. Denerwowało mnie to już od momentu, kiedy zamieszkał razem z nami, ale jakiś czas później dowiedziałam się, dlaczego to robił. Chyba dzięki temu zaczęłam patrzeć na niego trochę inaczej. Źle nie było – jego uczucia wobec mamy były prawdziwe, lecz nie uprzedzajmy faktów. Jeszcze kiedyś nadarzy się okazja, żeby to wszystko opowiedzieć.
***
                Wieczorem nadszedł ten upragniony moment, gdy cała rodzina została ściągnięta przed telewizor. Rozsiedliśmy się na dużej kanapie, która stanowiła drugie centrum życia w naszym domu. Pierwszym był stół w kuchni, ale podczas Igrzysk musieliśmy gromadzić się tam.
Urządzenie włączyło się samo dokładnie w chwili, kiedy dwójka prezenterów rozważała, która para zaprezentuje się najlepiej. Po chwili ukazano krótką przebitkę na to, co działo się w poczekalni rydwanów. Zdążyłam zauważyć kilka pojazdów, w których już czekali trybuci. Mężczyźni w studiu filmowym zaśmiali się „zaciekawieni”. Zaraz potem rozbrzmiał sygnał, a obraz przeskoczył na ulicę prowadzącą do Pałacu Sprawiedliwości.
 Jednocześnie rozgorzała wrzawa. Kapitolińczycy krzyczeli, machali, rzucali kwiaty – robili wszystko, żeby okazać, kto jest ich ulubieńcem. Do tego puszczono głośną muzykę, którą ciągle zakłócał stukot kopyt koni. Potem z tego wszystkiego wyłonił się pierwszy wóz, a na nim mieszkańcy Pierwszego Dystryktu. Jak zawsze ubrano ich w błyszczące stroje z masą ozdobień oraz biżuterii. Z czasem patrzenie na nich mogło przyprawić o ból głowy. Na szczęście następni byli Rose i Daniel.
Musieli mieć naprawdę dobrego stylistę, choć nie było w tym nic dziwnego, bo co roku nasz dystrykt „dostawał” takiego. Tym razem zostali wykreowani na coś w stylu greckich posągów.
Ubrano ich w białe togi, które spięto spinką w kształcie kamienia. Na tych częściach ciała, jakie pozostały widoczne, delikatnie wymalowano szarą, lekko chropowatą skalną powierzchnię, która doskonale ukazała idealne i symetryczne kształty. Rysy twarzy Rose zostały mocniej zarysowane, lecz nic więcej przy nich nie robiono. Ostatnimi elementami ubrania pozostały włosy - idealnie ułożone oraz marmurowy wieniec przypominający laurowy, który spoczywał na czołach obojga.
Wszyscy zaczęli wpatrywać się w cichym oniemieniu. Mama zachwycała się pracą, jaka została włożona w te stroje, a Hector z dumnym uśmiechem opowiadał jak to świetnie podkreślono atuty jego syna. Dołączył się jeszcze Blye, który podczas zbliżenia na twarz starszego brata, zaczął gaworzyć. Ja nic nie mówiłam. Wyglądali w porządku, jednak, gdy pomyślałam, co musieli znosić podczas malowania tego wszystkiego, zastanawiałam się, czy warto było robić tyle zachodu tylko na kilka minut. Mimo to mieli znaleść sponsorów, a występ w czymś takim mógł im to zagwarantować.
Po jakimś czasie, gdy przewinęli się już wszyscy trybuci, nadeszła pora na coroczne przemówienie prezydent. Już czekał na dachu pałacu, składając dłonie w dokładnie wyćwiczonym geście. Wszyscy znali te procedury na pamięć, więc większość, pomimo tego, że wpatrywała się w Snowa, tak naprawdę wyłączyła się, oczywiście łącznie ze mną. Po tym parada oficjalnie zakończyła się, choć telewizor nie zgasł. Wrócili komentatorzy ze studia, ale nikt ich już nie słuchał.



Nie ma to jak kończyć post przy gorączce. Nie wiem, jak dałam radę, ale wyszło jak wyszło – nie było sensu dłużej go ukrywać, skoro obiecałam, że dodam go najpóźniej jutro. Zresztą i tak długo czekaliście.

Mam nadzieję, że nie oczekiwaliście jakiś cudów co do parady. I tak ją zepsułam – została maksymalnie skrócona, bo zaczynałam pisać trzecią stronę A4 i nie chciałam dodać tak długiego rozdziału. Do tego jestem zła, bo ten jeden dzień mogłam ująć w jednym rozdziale, a tak musiałam rozbić go na dwa. Ale nie martwcie się - nie zamierzam opisywać każdego dnia z osobna.

No i dziękuję za życzenia związane z konkursem. Na pewno się przydadzą! :)

niedziela, 13 stycznia 2013

364 dni do Głodowych Igrzysk



Cato

Dźwięk kroków, stali zderzającej się ze stalą, głuchych ciosów i charakterystyczny zapach – to wszystko jak zawsze witało mnie zaraz po przemierzeniu progu hali treningowej. Szybko rozejrzałem się po jej wnętrzu. Całe pomieszczenie wypełniały stoiska, podobne do tych, przy których ćwiczyli przed Igrzyskami trybuci. Rzadko kiedy któreś z nas miało trenera - wszystkiego uczyliśmy się sami. Jedynie od czasu do czasu zaglądał tu ogólny opiekun - mimo tego, że przebywaliśmy tam na własną odpowiedzialność, ktoś musiał pilnować, żebyśmy się nie pozabijali.
 - Kto rano wstaje, temu pan Bóg daje – mruknąłem, uśmiechając się pod nosem. Wystarczył jeden rzut okiem, aby zauważyć tłumek przy stanowisku walki wręcz. Z racji zamieszania można było wywnioskować, że:
a) rozdają prezenty
b) znęcają się nad kimś słabszym.
Osobiście stawiałem na tę drugą opcję, choć nie powiem, że pierwsza nie odpowiadałaby mi. Jednak to nie było Boże Narodzenie, tylko kolejny brutalny trening. Jeśli ktokolwiek z pierwszorocznych startował do walki, powinien z miejsca załatwić sobie miejsce w szpitalu. Zastanawiałem się, czy ten chociaż zabrał ze sobą apteczkę.
Dotarłem tam po kilku krokach. Tłum gapiów rozstąpił się, odsłaniając mi to, co działo się na matach. Nie przyznam, że był to interesujący widok. Jakiś dzieciak z czerwoną twarzą i krwawiącym nosem leżał na macie. Na jego brzuchu siedział co najmniej o głowę większy Ian, który stopami przygniatał jego ręce, natomiast jedna z dłoni przylegała do szyi pokonanego.
 - Kogo my tu mamy? – odezwał się, gdy mnie zauważył. Puścił chłopaka wolno i sam również podniósł się na nogi. Chwilę potem na jego twarz pojawił się złośliwy uśmiech.– Niedoszły trybut 73. Głodowych Igrzysk – Cato Hadley.
 - Zamknij się – warknąłem niepotrzebnie. Nie powinienem pokazywać mu, że ruszyło mnie wczorajsze zdarzenie. On tylko na to czekał. Chciał mnie zdenerwować jeszcze bardziej. Wspominałem kiedyś, że irytowanie ludzi to ulubione zajęcie dzieciaków z Dwójki? Gdyby za to płacono, na pewno bylibyśmy bogatsi nawet od Kapitolu.
 - Jasne, bo jeszcze tego pożałuję – pokiwał głową z powątpiewaniem. Jego zachowanie coraz bardziej mnie denerwowało. Zastanawiałem się, jak wyglądałaby jego pokiereszowana twarz. Czy nadal miałaby taki głupkowaty wyraz? Być może, ale niedane było mi to sprawdzić w tamtej chwili. Chociaż nie powiem – kątem oka szukałem już najbliższego miecza. Pewnie znalazłbym go, gdyby nie pojawiła się niska osóbka z ciemnymi włosami.
Mój wzrok od razu powędrował w jej stronę. Ian chwilowo znikł. Widziałem jak pewnym krokiem podchodzi do stanowiska z nożami. Chwilę zastanawiała się nad tym, który wybrać. Ostatecznie zdecydowała się na wydłużone o opływowym kształcie. Stanęła w odległości około 15 metrów od celu. Zacisnęła dłoń na rękojeści pierwszego. Niemalże widziałem jak ze skupieniem zamyka oczy, odcina się.
Założyłem dłonie na klatce piersiowej. Mój towarzysz mówił coś do mnie, ale go nie słyszałem. Po chwili i on zamilkł. Chyba również przyglądał się Clove.
Kiedy rzuciła bronią, usłyszałem tylko syk przecinający powietrze. Zaraz potem widziałem ostrze wbite w sam środek. Nie zdążyłem nawet zmarszczyć brwi, a poleciały kolejne, tworząc obwód niedużego koła. Gdybym nie był sobą, pewnie zacząłbym gwizdać albo robić coś jeszcze głupszego. Na szczęście pozostałem bezwzględnym Catonem i tylko się zaśmiałem. Jednak w tym śmiechu zawierała się nie tylko ironia. Trudno w to uwierzyć, ale zrobiła na mnie wrażenie.
Zacząłem iść w jej stronę, sam nie wiem czemu. Zastanawiałem się, dlaczego nie zauważyłem jej wcześniej. Ile może mieć lat? Jak długo tam przychodziła?
 - Urocze – zadrwiłem, stając tuż za nią. Zareagowała tak jak chciałem – błyskawicznie odwróciła się w moją stronę, a na jej twarze malowało się jedno wielkie pytanie. Zaraz jednak opanowała się i przybrała obojętny wyraz.
- Czego chcesz? – zapytała spokojnie, choć zauważyłem marszczące się brwi. Niemalże wybuchnąłem śmiechem, widząc to. Już się zdenerwowała, a my dopiero zaczynaliśmy grę. Nie wiedziała na ile mnie stać, chyba, że opowiadał jej coś Daniel. A no właśnie...
 - Co słychać u brata? – zagadnąłem. Drgnęła na sam dźwięk tego słowa, co spowodowało, że się uśmiechnąłem. Tak, uwielbiałem takie gierki. Doprowadzanie ludzi do szału było czymś, co naprawdę lubiłem. A ona reagowała zupełnie tak, jak jej zagrałem. Przynajmniej tak mi się zdawało, aż do kolejnej wypowiedzi.
 - A co? Zazdrosny? – rzuciła, odwracając się. Jeśli myślała, że wygrała tą wojnę, to grubo się myliła. Może i udało jej się trochę najechać mi na na ambicję, skutecznie zatkać na najbliższe dwie sekundy, ale dopiero zaczynaliśmy. Moja przewaga polegała na tym, że ona jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy.
 Zacisnąłem dłonie. Widziałem jak przygotowuje się do kolejnego rzutu. Zareagowałem szybko - chwyciłem jej ręce i wykręciłem, zanim rzuciła nóż.
Spojrzała mi w oczy. W tamtej chwili, w tych ciemnych tęczówkach kipiała złość, wręcz nienawiść. Patrzyła tak zuchwale, prosto na mnie. Zacisnąłem mocniej palce, aż wydała z siebie ciche syknięcie, a broń spadła na podłogę pomiędzy nami. Puściłem ją. Jeden tryumf na dzień wystarczy. Zawróciłem w stronę, z której przyszedłem. W czasie tego całego zamieszania nawet nie zauważyłem tłumu gapiów, który najwyraźniej powiększał się od czasu rozpoczęcia naszego małego przedstawienia. Miałem to gdzieś do czasu następnego spotkania. Nigdy nie wiadomo, trzeba będzie rozpowszechnić swoje zwycięstwo.
Dochodziłem już do połowy długości, gdy coś koło mnie śmigonęło. Usłyszałem tylko szum kilka milimetrów na lewo od ucha. Zatrzymałem się. Popatrzyłem przed siebie, gdzie ze ściany hali treningowej wystawała tylko rękojeść noża.

Powiem szczerze, że zdziwiłam się, gdy dziś rano nie znalazłam żadnych listów z pogróżkami na swojej wycieraczce... No dobra, wiem, że trochę przesadziłam, ale nie mam zbyt wiele czasu na pisanie na blogu w czasie roku szkolnego. 
Skoro jesteśmy już przy tym temacie to muszę zawiesić bloga na najbliższy czas, tj. do 21 lutego. Dostałam się do etapu wojewódzkiego z konkursu i teraz muszę się trochę napracować, żeby zostać laureatką, więc cały czas poświęcam biologii. Nie ma chwilowo miejsca na pisanie. Wybaczcie.