niedziela, 3 marca 2013

360 dni do Głodowych Igrzysk



Już na wstępie chciałabym z całego serca podziękować wszystkim czytającym - tym, co byli od początku i tym, którzy czytają od niedawna, tym, co komentują i tym, co czytają z anonima. To dzięki wam nadal mogę kontynuować tą historię. Kocham was i mam nadzieję, że nadal będziecie tak licznie odwiedzać tego bloga. <3


Cato

               Już odkąd skończyłem 10 lat uważałem, że na świecie nie ma nic lepszego niż zimny prysznic, gdy po kilkugodzinnym, porannym biegu wracałem do domu. Pierwsze spotkanie lodowatych kropli z rozpaloną skórą wprawiało ją w drżenie, serce jakby stawało, a zaraz potem zmniejszało ilość uderzeń na minutę. Trwało to dosłownie chwilę – ciało dość szybko zaaklimatyzowywało się, a mięśnie rozluźniały. Potem czułem już tylko jak woda chłodzi mnie od głowy do stóp, a całe zmęczenie znika w cudowny sposób. Przynajmniej na kilka minut…
 - Tegoroczni trybuci to istna zagadka dla Kapitolińczyków. Trudno powiedzieć o nich cokolwiek konkretnego, poza kilkoma faktami – odezwał się prezenter telewizyjny akurat w chwili, gdy wychodziłem z łazienki. Dzień ledwie zdążył się zacząć, a my już byliśmy faszerowani propagandą. – Weźmy pod lupę Ronie Hayes i Horne’a Greenlaw z Pierwszego Dystryktu. Ona ma 15 lat, jest jedynaczką, a jej rodzice… - rozpoczął swój wywód mężczyzna o ogniście rudych włosach. W sumie to nie tylko to przywodziło na myśl płomienie – cała fryzura była postawiona na dziwny żel, a pomiędzy płonącymi kosmykami, prześwitywały żółte pasma. Do tego pod jego lewym okiem można było zauważyć tatuaż, który kształtem przypominał iskry. Ubrano go w ciemny garnitur i krawat dopasowany do fryzury. Brakowało jeszcze pomalowanych ust, żeby mógł stać się żywą pochodnią.
 - …poszła do szkoły rok wcześniej w porównaniu do swoich rówieśników… - Zarejestrowałem jeszcze ostatnie słowa, gdy do moich uszu dobiegł plask gołych stóp uderzających o drewno. Wyjrzałem na korytarz, po którym wolno szedł Potworek. Widać było, że ranek to nie jej ulubiona pora dnia – wydawała się nienaturalnie blada, mrużyła oczy, a odrobinę za duża piżama niemalże spadała z chudych ramion.
Niespodziewanie zatrzymała się przed wejściem do salonu. Spojrzała na mnie, zamrugała kilka razy, a potem zerknęła w stronę telewizora. Byłem niezmiernie ciekaw, jak wielki chaos panował wtedy w jej głowie. Nawet wpadłem na proste, ale podchwytliwe pytanie, które w tamtej chwili mogłem jej zadać i bez najmniejszych wyrzutów sumienia, polepszyć sobie nastrój. Ale nie zrobiłem tego:
 - Idź do kuchni – powiedziałem, jednocześnie sprawiając, że wróciła na ziemię. Nitya spojrzała na mnie, jakby dopiero zauważyła, że nie jest sama, lecz nie ruszyła się z miejsca. – Śniadanie już stoi.
Zabawne, jak bardzo człowiek uzależniony jest od rzeczy materialnych. Gdyby nie one, kilka dni i zniknąłby z tego świata. Już na sam dźwięk słowa „jedzenie” reaguje jak zwierzę – ślini się, niecierpliwi, wygląda posiłku lub pędzi do stołu niczym na komendę.
Cóż, 11-latka może i nie biegła, ale po moich ostatnich słowach, znowu zaczęła normalnie funkcjonować.
***
                Nasz dystrykt składał się z kilku mniejszych wiosek, każdej położonej w pobliżu kopalni, oraz jednej większej, gdzie odbywały się najważniejsze święta. Oddzielały je górskie łąki oraz lasy, wzdłuż których wydeptano specjalne drogi, aby ułatwić przemieszczenie się po Dwójce.
Niemalże na drugi koniec naszej dzielnicy udało nam się dostać po półtoragodzinnym marszu. To był i tak całkiem niezły wynik – biorąc pod uwagę Potworka, który już po 20 minutach narzuconego przez mnie tempa ledwie mógł powłóczyć swoimi krótkimi nóżkami. Najeżdżanie jej na ambicję sprawiało mi wielką przyjemność, (i jednocześnie usprawniło przebieg spaceru), dlatego nawet nie zauważyłem, gdy stanęliśmy przed domem dziadków.
Nie był to jakiś wyjątkowo ładny czy nowoczesny budynek – raczej jeden z tych, które można spotkać wszędzie: kamienna piwnica z otworami wystającymi nad linię ziemi, parter osłonięty szarymi cegłami, niski, spadowy dach pokryty ciemnymi dachówkami oraz komin, z którego buchały gęste kłęby dymu. Nie mieli oni ani własnego ogródka ani tarasu – wystarczały przestronne okna skierowane na południe, skąd roztaczał się wyjątkowy widok.
Bez pukania, dzwonienia dzwonkiem lub innych zbędnych ceregieli weszliśmy do środka. Od progu przywitała nas ta dziwna atmosfera, jaką mają w sobie domy dziadków. Z kuchni do nosów docierały cudowne zapachy przypraw i smażonego mięsa, obiecujące prawdziwy, domowy posiłek.
Nitya tylko zdjęła buty w przedsionku i z krzykiem „Już jesteśmy” pobiegła do kuchni, gdzie prawdopodobnie urzędowała babcia. Ja sam od razu przeszedłem do salonu. Oczekiwałem, że dziadek już tam będzie, ale tak nie było. Podejrzewałem, iż zaraz wróci – odkąd przestał być mentorem stał się typem domownika, który wychodził tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał.
Rozsiadłem się w jego ulubionym szerokim fotelu z masą poduszek pod plecami. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i po raz kolejny stwierdziłem, że podobała mi się atmosfera, jaka panowała w całym domu. Czułem się tam zupełnie inaczej niż w domu, choć nigdy nie powiedziałem tego na głos.
 - Oto wszystkie informacje, jakie do tej pory udało nam się zgromadzić na temat tegorocznych trybutów – I znów ten sam płonący prezenter próbował przytrzymać oglądających przed telewizorami. Jego uśmiech był tak samo sztuczny jak reszta ciała, co tylko pogarszało ogólne wrażenie. Z pewnością jedynymi śledzącymi jego relacje byli Kapitolińczycy, którzy mogli na niego patrzeć bez większych problemów. – Już za 2 dni odbędą się oficjalne wywiady z rodzinami walczących, a potem coroczne rozmowy z Caesarem Flickermanem. Serdecznie zapraszamy! – rzucił rozentuzjazmowany i po chwili obraz przełączył się na dymiące gruzy Trzynastego Dystryktu. W czasie Głodowych Igrzysk nawet częściej niż zwykle władze przypominały nam o tym, co może nas spotkać, jeśli się im sprzeciwimy.
 - Nie wyglądasz, jakbyś palił się do poszukiwania pracy – zarzucił mi niskim, odrobinę zachrypniętym głosem dziadek, który dopiero dotarł do salonu. Uśmiechnąłem się pod nosem, wstałem i mocno uścisnąłem jego rękę. Spojrzałem mu w oczy – żywe, przeszywające aż do kości o jasnoniebieskich tęczówkach. Pomimo swojego wieku nadal był silnym i energicznym człowiekiem. Czułem jak coraz intensywniej jego palce naciskały na moją dłoń i odpowiedziałem mu tym samym. Chwilę potem zaśmiał się na głos i puścił mnie. Wskazał sofę obok swojego fotela.
 - Wreszcie raczyłeś pokazać się publicznie, co? – zagadnął. Oczywiście miał na myśli mój nieudany występ na dożynkach. Wiedziałem, że się ze mną droczy, bo tak naprawdę większość już o tym zapomniała, a nawet jeśli nie, nie odważyliby się jakoś tego okazać.
 - Daj spokój – zbagatelizowałem sprawę. – Teraz muszę się skupić na znalezieniu czegoś dla siebie, a nie na tym, co było – stwierdziłem. Dziadek pokiwał głową ze zrozumieniem. Po chwili znów się odezwał:
 - Nawet gdybyś w tym roku został trybutem, mamie i tak nie byłoby łatwo. Tylko dołożyłbyś jej zmartwień.
Przewróciłem oczami, bo miałem nadzieję, że chociaż on już odpuścił sobie tą kwestię. Dlaczego nie rozumieli, że ten argument mnie nie przekonywał? Przecież on mógłby jej pomóc, wspierać – jakoś wytrwałaby ten miesiąc, czy nawet mniej. Chodziło tylko o wygraną. Dzięki niej nasze życie stałoby się lepsze.
W dodatku dziwiła mnie jeszcze jedna sprawa – dziadek był zwycięzcą. Powinien świetnie zdawać sobie sprawę, jak wiele korzyści płynie z wygranej Igrzysk, próbować przekonać mamę, że będzie dobrze, a tu zero pomocy z jego strony.
 - Już przerabialiśmy ten temat. Razem ze mną stwierdziłeś, że najwięcej uda się zdziałać w ten sposób, a… - Nadal broniłem swego, ale tamten nie dał mi dokończyć.
 - Tak, wiem, ale ty chyba zapomniałeś, że to niesie ze sobą również konsekwencje. No i przecież wcale nie musisz wygrać. – Ostatnie zdanie wypowiedział o wiele ciszej. Nic nie powiedziałem tylko pokręciłem głową. Nie po to przygotowywałem się przez tyle lat, aby pojechać tam i zginąć. Nie dlatego tak ciężko pracowałem. – No dobrze – koniec tematu. Chciałem powiedzieć ci, że udało mi się znaleźć dla ciebie pracę.
Spojrzałem na niego wyczekująco. Wreszcie powiedział coś, co naprawdę mnie zainteresowało. Już od jakiegoś czasu szukałem zatrudnienia gdziekolwiek, byle tylko zarabiać. Do tej pory spotykałem się z odmowami, ale mój dziadek był Tryumfatorem – miał więcej znajomości i jemu odmawiał rzadko kto.
 - Będziesz pracować w kamieniołomach niedaleko stąd – mówił, patrząc prosto na mnie. – Jesteś duży i silny, więc na pewno dasz sobie radę. Jest tylko jedna sprawa: nie przyjmują nikogo, kto nie skończył 16 lat, więc zaczniesz dopiero w lutym. Do tego czasu musisz jakoś wytrzymać.
 - Jasne. – Pokiwałem głową na znak zrozumienia. Po chwili położyłem swoją dłoń na jego chudym ramieniu. Może i nie byłem najlepszy w okazywaniu wdzięczności czy jakichkolwiek innych uczuć, ale ten gest był szczery i wiedziałem, że dziadek to zrozumie. – Wielkie dzięki.
Po chwili zabrałem rękę. Z kuchni dochodziły do moich uszu szepty babci i Nityi. Śmiały, ale nie mogłem usłyszeć dlaczego. Starszy pan, w między czasie, sięgnął po gazetę leżącą na stole. Zostało jeszcze trochę czasu do obiadu, a nie miałem, co robić. Rozejrzałem się po niedużym salonie: zielone ściany, meble w barwie wiosennej trawy. Na tyłach stała sofa i fotel, a przed nimi telewizor położony na wysokiej szafce, gdzie obok stały książki. Mój wzrok skupił się pobliskiej na komodzie zbudowanej, tak jak reszta mebli, z jasnego drewna, na której ustawiono zdjęcia dzieci i wnuków. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak wiele dwójka zamieszkująca ten dom robiła dla nas. Może i brzmi to ckliwie, ale naprawdę tak było. Obydwoje za wszelką cenę usiłowali załatać dziurę, jaką spowodowała utrata ojca.
***
                Kiedy późnym wieczorem wróciłem z hali, byłem tak zmęczony, że zaraz po wzięciu prysznica, położyłem się spać. Po rozmowie z dziadkiem stwierdziłem, że nie mogę przestać trenować, dlatego zaserwowałem sobie intensywny trening. Uznałem, że jeśli w tym roku nie udało mi się dostać na Igrzyska, mogę teraz doszlifować swoje umiejętności i wyeliminować braki. Nie chciałem marnować ani chwili.
Ledwie przyłożyłem głowę do poduszki, sen otulił mnie jak ciepła kołdra, dając poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Okazało się, że to tylko maska, pod którą schował swoje prawdziwe oblicze.
Znów stałem przy stanowisku rzucania noży, jednocześnie obserwując niską brunetkę. Każdy jej ruch był idealnie wyważony, doskonale czuła swoje ciało i wiedziała, jak ma rzucać. Patrzyła prosto przed siebie, a broń zawsze trafiała w cel. To było niewiarygodne. Miała świetne oko.
Wtedy się odwróciła. Lekko skonsternowana, spojrzała na mnie swoimi ciemnymi oczami. Zaraz potem nieoczekiwanie na jej twarz wstąpił pewny siebie uśmiech. Uniosła wysoko brwi i obracając broń w dłoni, ruszyła na mnie.
Czułem na plecach ciężar mieczy, które znalazły się tam cudownym sposobem, jednak nie mogłem po nie sięgnąć. Okazało się, że w ogóle nie mogę poruszać kończynami. Nie wiedziałem, co się dzieje. Jedyna rzecz, jaka wtedy do mnie docierała to fakt, że Clove coraz bardziej się zbliżała.
Zmarszczyłem brwi. Musiało być jakieś wyjście. Niestety, spanikowany umysł nie mógł skupić się na niczym innym, poza widokiem dziewczyny. Weź się w garść, Cato! – nakazywałem sobie, ale serce nadal waliło jak młotem. Zimny pot wypływał na moją skórę. Czy właśnie takie uczucia towarzyszyły człowiekowi wydanemu na śmierć?
Gdy była już pół metra ode mnie, zauważyłem, że to nie siostra Daniela. Kobieta miała jasne blond włosy i mocne rysy. Zielone tęczówki patrzyły z rządzą krwi. Na jej twarzy gościł grymas zwycięstwa.
Jednym ruchem udało jej się popchnąć mnie na podłogę. Zaraz potem, siedząc okrakiem na brzuchu, jedną ręką pochwyciła moje dłonie, a drugą wyciągnęła w stronę klatki piersiowej. Ostatni raz spojrzała mi prosto w oczy. Potem przyłożyła ostrze i zaczęła wycinać litery w ciemnej koszulce.
Miałem wrażenie, że każdy fragment mojego ciała wyje z cierpienia. Nigdy jeszcze nie czułem tak wielkiego bólu. Krew wylewała się naczyń krwionośnych i rozlewała na bluzce, tworząc ciemne plamy. Wszędzie rozchodził się metaliczny zapach, który zaczynał dusić i drażnić zmysły. A to był dopiero początek.
W pewnym momencie straciłem przytomność, a gdy ją odzyskałem, zapragnąłem, żeby to wszystko się skończyło. Czerwone morze wylało się już poza obszar mojego ciało i strumieniami rozchodziło na podłodze hali. Gdy to zobaczyłem, krzyknąłem ze strachu. Kobieta spojrzała na mnie, jakby nie rozumiejąc, o co chodzi. W końcu podniosła się i z góry patrzyła na swoje dzieło.
 - Nadal chcesz zostać trybutem, synku? – zapytała z uśmiechem mama. Chwilę potem to wszystko zmieniło się w czarną plamę nicości.

Tak, wróciłam z nowym rozdziałem. Już po konkursie, ale nadal jestem na etapie nadrabiania zaległości, co nie znaczy, że nie mam czasu pisać. Wiem, że bardzo długo czekaliście na ten rozdział i za to chcę przeprosić. Myślę, że od tej pory będę wrzucała coś nowego co 2-3 tygodnie.
Obiecałam sobie, że zaległości na waszych blogach nadrobię dopiero, gdy wrzucę swój. Za kilka minut możecie spodziewać się moich komentarzy.
Co do rozdziału - nie wiem, co o nim myśleć. Przede wszystkim - pewnie jest tam sporo literówek (jestem mistrzem w ich robieniu), ale nie mam siły ich na razie poprawiać. Spróbuję za kilka dni. Najbardziej ciekawi mnie wasza opinia o końcówce. Mam wrażenie, że trochę przedramatyzowałam, opisałam to zbyt mało obrazowo... Ale może tylko mi się tak wydaje?
Na koniec poproszę jeszcze o głosowanie w ankiecie, bo to dla mnie dość ważne! :)